No więc stało się. Już ponad miesiąc temu zmieniłam sobie opis w tej ramce z boku, bo chcąc nie chcąc (ale bardziej chcąc), jestem już arabistką. Taką z wyższym wykształceniem. I normalnie mogę mieć na to papier, jak już wypełnię wreszcie obiegówkę i się po niego kiedyś przejdę do dziekanatu. Chyba sobie oprawię w ramkę, jak już nareszcie będę ten dyplom mieć.
Studiowanie to była do tej pory bardzo dziwna przygoda. Chociaż połowa z tego czasu na razie odbywała się online (a nawet więcej niż połowa, bo ten rok liczy się podwójnie w mojej głowie, skoro miałam dwa kierunki), to myślę, że wykorzystałam go tak jak trzeba. Co prawda nie wszystko zawsze szło po mojej myśli, łącznie z pewnymi najważniejszymi kwestiami, to ostatecznie liczy się tylko to, że nie tylko wreszcie mam ten nieszczęsny dyplom, ale też udało mi się tę pracę sklecić na czas!
A oj, nie było łatwo wypluć z siebie te prawie siedemdziesiąt stron, tak żeby miały sens. Ostatecznie jednak dopięłam swego i jeszcze zostały mi dwa dni do ostatecznego terminu (to sukces z moim grafikiem i jeszcze weselem z poprawinami na tydzień przed tymże terminem). Wiem, że wszyscy zawsze są ciekawi, to śpieszę wyjaśnić, że praca dotyczyła Trójcy Świętej (oraz Marii, matki Jezusa) w filozofii muzułmańskiej okresu klasycznego, ze szczególnym naciskiem na okres od VIII do XII wieku. Nieskromnie także dodam, że praca wyszła mi naprawdę bardzo dobrze i to jedno z moich największych studenckich osiągnięć. Nie bez przyczyny obie recenzje oceniły ją na celujący! Rzadko się przechwalam, naprawdę, więc tą jedną rzeczą bezczelnie się pochwalę. Jestem dumna z mojej pracy licencjackiej i dostałam z niej celujący. I do tego uważam, że zasłużenie, o, taka będę bezczelna!
Nie pytajcie, jak to się stało, że nagle zaczynam się specjalizować w filozofii, bo nie wiem. To się po prostu wydarzyło, kiedy dotarło do mnie, ze te zajęcia lubię najbardziej. A może ktoś jeszcze pamięta, jak w liceum na tym samym blogu zaklinałam filozofię jako najgorszą rzecz, jaka mi się w życiu przytrafiła. Utrzymuję to nadal, bo zachodnia filozofia jest absolutnie nie do zniesienia. Muzułmańska za to jest super i o matko, ile zabawy było w pisaniu tej pracy. To, oczywiście, była ciężka i momentami żmudna robota, szczególnie jak trzeba było zrozumieć terminy filozoficzne w obcym języku, kiedy się nie miało zbyt dobrej podstawy z ogólnej wiedzy filozoficznej (ale nadrobiłam sporo przy pisaniu), a opierało głównie na teologicznej i nagle ni z tego ni z owego, muszę wiedzieć, co to znaczy, że według metafizyki rzeczy konieczne nie są możliwe i tym podobne sprawy. Ale dałam radę i miałam naprawdę dużo przyjemności z pisania pracy. Myślę, że dobrze omawia temat, nie jest ani krótka, ani długa, a dodatkowo jest taka możliwość, że to pierwsze opracowanie tematu po polsku, przez co w ogóle rozsadza mnie duma. A jeśli mam być szczera, to tekstów omawiających, opracowujących wszystkie trzy Osoby (nie licząc już nawet Marii) po angielsku też wcale nie ma tak wiele. Biedny Duch Święty zawsze jest pomijany, przez wszystkich, i chrześcijan, i muzułmanów. Okazuje się, ze nikt nie wie, co z nim zrobić. Jeśli jednak te zagadnienia was jakoś interesują (nawet nie tylko w kontekście średniowiecznym, ale współczesnym), to możecie dać znać. Ja zawsze chętnie oświecam wszystkich, że w Koranie całe cztery razy (4!) padają słowa "Duch Święty". W totalnie neutralnym kontekście.
Ale, tak szczerze i po przyjacielsku, jestem potwornie zmęczona. Wiem, że niby już od ponad miesiąca mam wakacje, ale mój pierwszy egzamin wypadł 15.05 (czyli maja!), a obronę miałam 22.07 (czyli lipca!) i poza pojedynczymi dniami "wolnego" cały ten czas to był nieustanny zapieprz. Niezależny od zapieprzu w roku akademickim. Ogólnej sytuacji nie pomogło 3,5 z literatury rosyjskiej, które odebrałam jako osobisty policzek, ale to opowieść na inny wpis (pocieszyłam się piątką z rosyjskiego, bo naprawdę spodziewałam się czwórki w tym semestrze, ale jednak było mi bardzo miło, że moje wysiłki zostały docenione). Wiem, że chyba jestem już za stara, żeby się przejmować ocenami i przejmuję się naprawdę dużo, dużo mniej, ale to jednak przykre, kiedy ktoś cały semestr ciężko pracuje na zajęciach przez trzy godziny w tygodniu i faktycznie czyta te lektury, a potem dostaje trzy bardzo ogólnikowe pytania i to jest jedyna podstawa oceny pracy za cały semestr. Coś jest z tym mocno nie tak, moim skromnym zdaniem.
Ale to miała być historia na inny wpis. Teraz miało być wesoło. LUDZIE, MAM WYŻSZE WYKSZTAŁCENIE!!!
Kiedy na tym blogu zamieściłam pierwszy wpis, byłam jeszcze w gimnazjum. A teraz mam dyplom uczelni (jeszcze tylko dwa!), zdałam rok temu CAE (hmm, może jeszcze CPE), zdałam bez poprawek pierwszy rok na filologii rosyjskiej, przetrwałam dwa lata samorządu studenckiego i trzy lata Kół Naukowych, spędziłam trzy tygodnie w Egipcie, a jak nie będzie przypałów około-covidowych, to spędzę jeszcze więcej (ale nie zapeszam), i okej, czasem koncertowo wywaliłam się na twarz, odmówiono mi wydania opowiadania, a ABW nie wzięło mnie na praktyki. Ale myślę, że jest całkiem nieźle i naprawdę nie najgorzej spędziłam te trzy lata. Idę do przodu. Powoli odhaczam rzeczy z listy życiowej. Tylko ta nieszczęsna książka cały czas nade mną wisi, jak jakieś fatum.
Kiedyś napisałam tutaj, że nigdy nie mogłabym żyć z pisania i ostatnio tak sobie myślę, że może jednak bym mogła. Może, skoro nie jestem ani surferką, ani baletnicą, ani syrenią księżniczką, to to jedno dziecięce marzenie jednak ma ręce i nogi. Jeszcze muszę dojrzeć w środku, ale możecie się podzielić, co myślicie - czy prędzej będę syrenką czy pisarką, bo aktualnie dla mnie obie te rzeczy są tak samo odległe. Bliskie za to są mi teraz wiersze Puszkina (pod przymusem) i koncepcja duszy Ibn Siny (z osobistego skrzywienia).
Nie oznacza to jednak w żadnym stopniu, że uważam, że moje studia są bezwartościowe i nie będę mieć pracy "w zawodzie". Wiecie, bardzo możliwe, że nie będę mieć, rzadko ktoś szuka konkretnie arabisty! Ale ja tak studiów nie traktuję, nie oczekiwałam wcale magicznej przepustki do świata pieniędzy i że mnie ktoś przeszkoli, jak pracować. Nie chciałam nigdy studiów, które będa instrukcją obsługi z pracowania, jeśli takie w ogóle są. Chciałam wiedzy. Uczyć się i oduczać, jak to kiedyś tutaj napisałam. I to akurat na studiach, i jednych i drugich, ale nadal bardziej tych jednych, dostałam. Dostaję. Niesamowicie poprzestawiały mi klepki w mózgu i otworzyły oczy i za to będę najbardziej wdzięczna. Nie za naukę pisania po arabsku, wkuwanie tabelek na gramatykę czy tłumaczenie na polski karty Ligi Państw Arabskich. Tylko właśnie to oduczanie się pewnych rzeczy. Teraz najbardziej na świecie chciałabym oduczyć tego wszystkich innych ludzi, to pewnie bylibyśmy krok bliżej do pokoju na świecie.
Tak to właśnie było na tych studiach. To bardzo nieskładny i bez sensu post, po takim długim czasie, ale musiałam się podzielić. Uważam, że to bardzo ważne, aby pozostał tu ślad po mojej pierwszej obronie, tak jak po innych ważnych wydarzeniach.
A teraz wracam dalej się wspinać. Widoki są ekstra :)
PS: Zapraszam was od razu na mojego nowego instagrama podlinkowanego z boku i tutaj, gdzie planuję być aktualnie najbardziej aktywna, żeby znowu Deszczy nie porzucać na rok.
0 komentarze