My, ludzie z zachodu, uwielbiamy temat feminizu muzułmańskiego, ale jednocześnie chcemy nieustannie słuchać, jak źle się tym biednym muzułmankom albo Arabkom żyje. Uwielbiamy historie o przemocy, braku dostępu do edukacji i poligamii. Jesteśmy uzależnieni od złych wiadomości.
Wydaje się, że wiadomość o zdobyciu Kabulu przez talibów gruchnęła na nas jak grom z jasnego nieba, pewnego razu włączamy telewizję, sprawdzamy wiadomości w internecie, i czujemy się jak dwadzieścia lat temu. A przecież nic by na to nie wskazywało, prawda?
Tyle że wskazywało. To było absolutnie do przewidzenia i eksperci, ludzie posiadający odpowiednią wiedzę czy wykształcenie, mówili o tym bardzo głośno. Tylko wtedy nas to nie obchodziło. No ale nie szkodzi, teraz nadrabiamy, interesujemy się, szukamy zbiórek, udostępniamy posty, niektórzy się nawet modlą. Któregoś dnia komuś się wreszcie przypomina, że tu chodzi o Afganistan, a z czym, niestety, najbardziej kojarzy się nam Afganistan?
Ach, tak. Z burką.
Lubię to zdjęcie, bo obejmuje wiele bardzo różnych kobiet i to jest piękne |
Internet, kolejny raz, okrąża to okropne zestawienie Afganek sprzed wojny i Afganek teraz. Podpisujemy je różnie, jesteśmy przerażeni losem tych kobiet. Tylko czy naprawdę nas porusza ich nieszczęście, czy może jest to tylko kolejna zła wiadomość, którą dokładamy do stosu złych wiadomości, bez których nie umiemy żyć?
Teraz wy, którzy tu trafiliście, ludzie wrażliwi na tragedie świata, jesteście oburzeni. Myślicie sobie, że te historie są straszne, że wolelibyście o nich nie słuchać. Ale to nie jest prawda. To właśnie wy, ludzie wykształceni, społecznie zaangażowani, najbardziej tych historii potrzebujecie. Nie wątpię, że naprawdę tym kobietom współczujecie i chcecie dla nich jak najlepiej, nie zrozumcie mnie źle. Wiem, że macie serce po właściwej stronie, przynajmniej w większości. Ale jest coś bardzo niepokojącego w tym, jak podświadomie używamy – my, społeczeństwo – szeroko pojętego "Orientu" jako naszego własnego, prywatnego "no, mogło być gorzej".
To jest coś, z czym spotykam się na co dzień, kiedy ludzie szczerze, z otwartymi sercami pytają, jak te biedne kobiety tam żyją! Nie zdając sobie w zasadzie sprawy, gdzie jest to mityczne "tam" i o jakie kobiety konkretnie chodzi. Ponieważ, niestety, ale jako społeczeństwo, poziom naszej wiedzy o świecie poza Europą jest tragiczny. To jest coś, co jest nie do końca naszą winą, a raczej problemem systemu edukacji – tak, problemem! Nie żyjemy w próżni, Europa nie jest cudowną, magiczną krainą, na którą nie wpływa sytuacja w innych częściach świata. A wszystkie, absolutnie wszystkie takie problemy są dużo bardziej skomplikowane niż "islam zły".
Muzułmanki, Afrykanki czy Azjatki, Arabki i Afganki, Iranki, Turczynki, ich życia i tragedie, to nie jest żadna "opowieść ku przestrodze" dla nas, niemuzułmańskich Europejek, siedzących sobie wygodnie w domu. Absolutnie oburzające dla mnie jest patrzenie na to w ten sposób. Nie należy, jeśli kierujemy się empatią, patrzeć na cudze dramaty i myśleć rzeczy w stylu "dobrze, że to nie u nas" albo "jeszcze trochę i będzie tak u nas" i wszystkie inne okropne slogany, którymi podpisywaliśmy zdjęcia Afganek.
Ludzkie tragedie nie są po to, żebyśmy czuli się lepiej, bo nas nie dotyczą, albo używali ich wyłącznie jako sloganu. Jest to wszystko podszyte taką okropną nicią orientalizmu. Dzieli świat na "nas" i "ich", Orient podporządkowany ideom i wyobrażeniom Zachodu i sam Zachód, który pociąga za sznurki. Bo Zachód potrzebuje biednego, niecywilizowanego Orientu i jego tragedii, tak samo jak potrzebuje mitów greckich. Nadal chcemy grać wybawiciela i przewodnika dla tych biednych krajów, które są biedna z naszej winy. I ciągle, nieustannie, wpychamy je w jeszcze większą biedę i hodujemy im coraz więcej problemów. Ale rola zbawcy to już część naszej tożsamości, której musimy się powoli, z pokolenia na pokolenie, oduczać, ponieważ realnie, od setek lat, krzywdzi całe regiony świata. A żeby się z tych naszych wyobrażeń uwolnić, zginęły setki tysięcy ludzi. Kiedy zaczniecie zwracać na to uwagę, to okaże się, że te schematy są wszędzie, nawet tam, gdzie się ich nie spodziewacie, i spłaszczają, krzywdzą i dehumanizują miliony ludzi i setki kultur.
Zupełnie osobną kwestią jest fakt, że islam, jako jedna z największych religii świata, zadomowił się już naprawdę bardzo dawno na Zachodzie, więc ciężko już mówić o "tam" i "tu". A jednak nadal to robimy. I nadal myślimy, że to tylko kwestia tego, że "islam zły". I że dobrze, że u nas tak nie jest.
Rozumiem, skąd taka postawa feministek zachodnich – nas – kiedy stajemy w obliczu kolejnej złej wiadomości płynącej z kraju muzułmańskiego. Rozumiem, że też mamy powody do obaw, że nasza walka się nie kończy, że chcemy zapobiec temu, aby podzielić los Afganek. Tyle że naprawdę nieładnym krokiem jest sprowadzanie czyjejś, ogromnej w dodatku, tragedii, do swojego problemu. Tragiczna sytuacja Afganistanu nie jest o nas. I nie umiem tego dosadniej powiedzieć. To po prostu nie jest o nas. Nie należy brać sobie Afganistanu, obdzierać tych ludzi z przestrzeni, a ich tragedię z kontekstu, i prezentować jak bajkę o kózce, która skakała, albo historyjkę, którą się kogoś zastrasza. To jest, najzwyczajniej w świecie, nieetyczne.
W taki sposób nie należy traktować żadnych ludzkich tragedii, po prostu żadnych. Chyba że na obrazku nie dostrzegamy żadnych ludzi, tylko pewne wyobrażenie, slogan.
To, co obecnie dzieje się w Afganistanie i działo się przez ostatnie 40 lat (!) to tragedia wszystkich ludzi. Oczywiście, sytuacja kobiet jest wielkim problemem, ale nie zamykajmy oczu na cierpienie całego narodu, skupiając się tylko na burkach i edukacji, robiąc z tego przestrogę dla białych kobiet. Może to się tak dobrze nie szeruje, ale czterdziestoletni konflikt jest naprawdę bardzo skomplikowany i nie rozumiem, dlaczego każdy nagle próbuje być ekspertem od Afganistanu. Zapewniam was, że wyeliminowanie talibów z Kabulu nie wyeliminuje burek i niqabów.
Afganki nie były "głupie", nie "dały sobie zabrać praw". Dlaczego mamy używać ich cierpień jako przestrogi? Przed czym? W momencie wybuchu konfliktu zbrojnego żadne protesty i aktywizmy na nic się nie zdadzą, przykro mi. W niektórych sytuacjach nie można nic zrobić, aby uchronić się przed tragedią, jaką jest obdarcie z podstawowych praw, a jeśli zestawienie dwóch zdjęć Afganek, z czasów przed wojną i teraźniejszości, to wszystko, co możecie powiedzieć na temat sytuacji, to warto przemyśleć, czy może nie należy czasem się nie wypowiadać. Nie wszystko trzeba komentować, nie na wszystkim trzeba się znać. Ale zawsze nieeleganckie jest spłaszczanie problemu albo niedoedukowanie się przed zrobieniem szokujących stories. Nie rozumiem, jak można wypowiadać się na temat sytuacji kobiet w Afganistanie, nie próbując nawet zrozumieć uwarunkowań kulturowych albo przyczyn i celów feminizmu muzułmańskiego. To nie jest taki sam feminizm jak zachodni i nie zawsze nasze cele są zbieżne. Jest w tym takie dziwne założenie, że każda kultura chce gonić za zachodem, że każde państwo potrzebuje demokracji, a każda kobieta chce zrzucić hidżab. No więc nie, nie zawsze to tak wygląda, a naszym zadaniem, jako szerokopojętego Zachodu, jest przestać narzucać swoje zdanie na całą resztę świata.
Każda religia ma swoje ciemne strony i grupy, jednostki, które używają jej w złych celach i do usprawiedliwiania haniebnych czynów. Przemoc jest zawsze, nie obronimy się przed nią dlatego że "u nas tego nie ma". Jest, tylko się inaczej nazywa. I niczym innym się nie różni.
Dla jasności: nie próbuję powiedzieć, że kobiety w Afganistanie chcą nie móc wychodzić z domu albo że my mamy tak źle, jak Afganki. Zupełnie nie o to tu chodzi, to tylko ostatnio bardzo powszechny przykład dużo szerszego problemu, czyli tego, jak w ogóle o Oriencie rozmawiamy, na co zwracamy uwagę i co nas interesuje. Szczególnie w kwestii sytuacji kobiet. Ogólna fascynacja tym, jak muzułmankom jest źle, jest po prostu obrzydliwa. Jeśli, słysząc, że jestem arabistką, twoją pierwszą reakcją jest pytanie o to, dlaczego Arabowie biją swoje żony, to brak mi słów.
Wszystko to doprowadziło mnie do wniosku, że prawie że nie ma ludzi, którzy "interesują się sytuacją kobiet arabskich/muzułmanek" albo "feminizmem muzułmańskim", a którzy nie mają odpowiedniego wykształcenia. To nie jest prawda, że się tym interesujecie. Interesujecie się tym, co jest złe, co was szokuje, co was utwierdza w tym, że "islam zły", co podbudowuje was na duchu, bo one mają gorzej.
Jest coś absolutnie zniechęcającego w tym, że potrafimy bardzo współczuć muzułmankom i tarzać się w ich tragediach, ale nigdy nie cieszymy się ich sukcesami. Nie świętujemy z nimi powolnie zachodzących zmian i nie cieszymy się z postępu. Nie rozumiemy, czym feminizm muzułmański różni się od zachodniego, nie znamy jego historii ani celów. Bo to jest nam niepotrzebne, potrzebujemy tylko bólu i tragedii, jak paliwa. Uważajcie, bo będziecie jak one! Nie wpuszczajcie uchodźców, bo będziecie jak one! Bójcie się islamu, bo będziecie jak one! I tak dalej, i tak dalej. Każda grupa, każda strona, każda osoba ma swój slogan. A najbardziej cierpią muzułmanie i muzułmanki.
Patrzycie z obrzydzeniem na książki Laili Shukri i myślicie sobie, że to okropne, a świadomie lub nie robicie dokładnie to samo – demonizujecie, szokujecie "ciemną stroną islamu", utwierdzacie krzywdzący obraz innych części świata. Z bijącym sercem udostępniacie wiadomości o statystykach małżeństw nieletnich na Bliskim Wschodzie, ale nawet nie pomyślicie, żeby ich poszukać na przykład w Stanach, czy nawet w Polsce.
Przemyślcie, proszę, jak mówicie o pewnych sprawach, pewnych sytuacjach i czy wasz głos faktycznie może pomóc – czy raczej ostatecznie przyniesie więcej krzywdy.
Bo niestety problemy kobiet są globalne, a jednak najciekawsze są wtedy, kiedy ofiara ma na głowie hidżab.
*Tak, Afganistan nie jest krajem arabskim. Dopowiadam dla pewności. Nadal, temat dotyczy muzułmanek ogólnie.