istnieje już tylko w naszej świadomości. Niestety, trzeba się z tym pogodzić - dzisiaj książkę może wydać każdy. Nawet na papierze.
Zawsze mi się wydawało, że najtrudniejsze w drodze do zostania pisarzem jest ukończenie książki - potem już z górki, bo przecież dzieło takiej wybitnej dwunastolatki zostanie światowym megabsetseller w trzy miesiące, co nie? Niestety, tezy nie sprawdziłam, bo książki nie napisałam.
Sprawdziło ją za mnie multum innych osób, które napisały i wydały swoje opka. Te same osoby, które piszą siedmiotomowe powieści o sobie i Harrym Stylesie. Tyle że tym razem nie uderzyło do nich wydawnictwo, nie. Tym razem, na fali tych, do których wydawnictwa same wyszły z propozycją, szukali szczęścia na własną rękę. No i nie przejechali się - w końcu mają na półce wymarzony tomik ze swoim nazwiskiem!
Napisała do mnie niedawno dziewczyna, z którą dzielę moje incognito konto na Wattpadzie. Czasem tam wpadam i czytam, szczególnie, gdy mam zły humor.
Napisała do mnie niedawno dziewczyna, z którą dzielę moje incognito konto na Wattpadzie. Czasem tam wpadam i czytam, szczególnie, gdy mam zły humor.
- Ty, a pamiętasz tę laskę od <tu wstaw opko>? Książkę wydała.
- Nie gadaj.
- No, tak napisała w opisie .
Szok wstąpił na me oblicze, bo coś mi się tu nie zgadzało. Jakie wydawnictwo wydałoby coś takiego? To jest, ja się bardzo cieszę, kiedy wydaje się polskich debiutantów, o ile faktycznie napisali coś dobrego.
Ala jest detektywem, Ala sprawdziła wydawcę. Ala się dowiedziała, że wydał Poligraf. Ala już wszystko wiedziała.
Co jest nie tak z Poligrafem? Zacznijmy od tego kto z was wydałby się gdzieś, gdzie pierwszym, co rzuca się w oczy, jest nagłówek:
Ludzie wydający w oficynach pokroju Poligrafu najczęściej są pewnie odrzuceni przez wydawnictwa, które się mylą. Nie ma badań potwierdzających moje stwierdzenie, ale dlaczego - dlaczego? - ktoś miałby płacić za wydanie, skoro gdzieś indziej to jemu zapłacą? Bo proces wydawniczy trwa tylko trzy miesiące? No to chyba mówi samo za siebie i zaletą nie jest. Żeby mieć kontrolę? Widzieliście te okładki? Chyba bym się pochlastała, jakby mi ktoś coś takiego zaproponował. Okej, zdarzają się prawie ładne (Coming wygląda okej, ale śmiem przypuszczać, że te zjadliwe to w większości dostarczone we własnym zakresie), ale większość... ygh. No to może dla tych obiecanych kokosów, bo zamiast kilku złotych od egzemplarza do twojej kieszeni wpada aż 75% wpływów! Właśnie, wpływów. Czyli nie 75% ceny okładkowej, tylko tego, co wpada do "wydawnictwa" - odejmij cenę dystrybucji (Empik zdziera, nie myśl sobie, że to tak niewiele), bo za druk, korektę, redakcję i tak dalej (które, jak udowodnił Paweł Pollak, niemal nie istnieją w takich oficynach - chodzi tutaj akurat o Psychoskok, ale w wielu przypadkach opek po prostu nie da się poprawić, dobrze o tym wiecie) zapłaciłeś już wcześniej ty.
Ala jest detektywem, Ala sprawdziła wydawcę. Ala się dowiedziała, że wydał Poligraf. Ala już wszystko wiedziała.
Co jest nie tak z Poligrafem? Zacznijmy od tego kto z was wydałby się gdzieś, gdzie pierwszym, co rzuca się w oczy, jest nagłówek:
No z miejsca coś nie pasuje. Sporo wydawców wręcz próbuje odstraszyć, żeby się jak najmniej osób zgłaszało, a tu taki niski marketing... Ale okej, czytamy dalej. Omijamy fakt, że trzeba być J.K. Rowling, żeby trafić na okładkę. Omijamy fakt, że to ty wszystko finansujesz. Omijamy takie rewelacje, jak zapewnienie sobie nieśmiertelności, bo to Poligraf, nie przepisy, zapewnia wieczne przechowywanie naszego dzieła w Bibliotece Narodowej (za druk tego egzemplarza, który tam trafia, też płacisz ty!). Dobra, nieładny, ale marketing. Zatrzymujemy się przy czymś innym - Poligraf nie odrzuca żadnego tekstu, ponieważ wydawnictwa czasem się mylą. I wszystko jasne. Wystarczy, że masz kilka tysięcy na zbyciu, kilkaset stron tekstu, który nawet nie musi trzymać się kupy, bo nikt tego za bardzo czytać nie będzie, a już zostajesz pisarzem.
Okej, mogę zapłacić, tylko gdzie ta moja sława? GDZIE PIENIĄDZE?
A no nigdzie. Przeleciałam kilka stron zakładki "Wydaliśmy" i nie kojarzę żadnego z tytułów. Nie jestem znowu tak na bieżąco ze wszystkim, ale halo - obiecaliście mi okładki kolorowych magazynów, a o tym na pewno bym usłyszała!
A no nigdzie. Przeleciałam kilka stron zakładki "Wydaliśmy" i nie kojarzę żadnego z tytułów. Nie jestem znowu tak na bieżąco ze wszystkim, ale halo - obiecaliście mi okładki kolorowych magazynów, a o tym na pewno bym usłyszała!
Nie twierdzę, że wszystkie wydawane w Poligrafie pozycje są złe - Egzamin gimnazjalny. Matematyka. Zadania z lat 2012-2015 rozwiązane krok po kroku wydaje się bardzo spoko. Ale zastanówmy się - dlaczego człowiek chce wydawać się w takim miejscu?
Nie mam nic do self-publisherów. Tacy ludzie najczęściej chcą po prostu mieć swobodę i sami o wszystkim decydować. Podziwiam ich, oni są okej, mam nadzieję zaliczyć się kiedyś do tego grona.
Ludzie wydający w oficynach pokroju Poligrafu najczęściej są pewnie odrzuceni przez wydawnictwa, które się mylą. Nie ma badań potwierdzających moje stwierdzenie, ale dlaczego - dlaczego? - ktoś miałby płacić za wydanie, skoro gdzieś indziej to jemu zapłacą? Bo proces wydawniczy trwa tylko trzy miesiące? No to chyba mówi samo za siebie i zaletą nie jest. Żeby mieć kontrolę? Widzieliście te okładki? Chyba bym się pochlastała, jakby mi ktoś coś takiego zaproponował. Okej, zdarzają się prawie ładne (Coming wygląda okej, ale śmiem przypuszczać, że te zjadliwe to w większości dostarczone we własnym zakresie), ale większość... ygh. No to może dla tych obiecanych kokosów, bo zamiast kilku złotych od egzemplarza do twojej kieszeni wpada aż 75% wpływów! Właśnie, wpływów. Czyli nie 75% ceny okładkowej, tylko tego, co wpada do "wydawnictwa" - odejmij cenę dystrybucji (Empik zdziera, nie myśl sobie, że to tak niewiele), bo za druk, korektę, redakcję i tak dalej (które, jak udowodnił Paweł Pollak, niemal nie istnieją w takich oficynach - chodzi tutaj akurat o Psychoskok, ale w wielu przypadkach opek po prostu nie da się poprawić, dobrze o tym wiecie) zapłaciłeś już wcześniej ty.
No, kokosy, jak się paczy. Jeszcze nam Poligraf dorzuci promocję w cenie i będzie miodzio. Kolorowe magazyny czekają, co nie?
Nie.
Przeanalizujmy topkę Empiku. Poligraf ma nam zapewniać dystrybucję w tejże sieci, to poszukamy bestsellerów (bo na stronie Poligrafu nie ma co szukać, prędzej oczy wypłyną). Poszalałam i wzięłam bestsellery z całego 2016, bo może akurat ostatnio żadna Rowling i żaden Mark Twain się do nich nie odezwali.
W pierwszej dziesiątce pojawiają się te wydawnictwa: Albatros, Smak Słowa, Świat Książki, WAM, W.A.B., Dolnośląskie, Otwarte, Marginesy. Dolnośląskie i Świat Książki się zdublowało.
No dobra, nie bądźmy tacy krótkowzroczni. Druga dziesiątka: Agora/Smak Słowa, Insignis, Egida, SQN, Czarna Owca, WAM, Albatros, Znak (dwukrotnie), W.A.B.
Nie będę wymieniać dalej. Obiecano mi kolorowe magazyny i wywiady w telewizji, a nie trzydzieste miejsce w bestsellerach Empiku. Kto patrzy na trzydzieste miejsce? A biorąc pod uwagę, ile propozycji do nich napływa, to chociaż jedna książka powinna się w tej dwudziestce znaleźć, żeby przebaczyć te obiecanki. Ale nie przebaczymy. Domagam się moich sławy i pieniędzy. Kontrolujemy dalej. W Opiniach spełniają obietnicę i jest jakiś link do wywiadu. Czemu tam? Bo przepytywana wyraża opinię o wydawnictwie. Ot, nie mogę się dokopać do żadnej Loży Sławy, gdzie byłyby jakieś wzmianki o sukcesach autorów. Smutek. Został mi tylko ten wywiad.
Bardzo zainteresowało mnie pytanie "Dlaczego zdecydowałaś się na self-publishing?" (a pomijam fakt, że głupio to nazwać self-publishingiem). Poczytajmy. Pełny wywiad tu.
Bardzo trudno jest wydać książkę w „tradycyjny” sposób. Oczywiście, zanim zdecydowałam się na współpracę z Poligrafem, rozesłałam „Tajemnicę Niny” do wielu wydawnictw. Niestety w zdecydowanej większości przypadków nikt nie odpowiedział, a jeśli już otrzymywałam odpowiedź, to pisano mi, że wydawnictwo w ciągu dwóch kolejnych lat nie zamierza nawiązywać żadnej współpracy z nowymi autorami. Tylko jedno z wydawnictw odesłało mi rękopis z podziękowaniem i z krótką notką na temat książki. Niestety, mimo że książka i pomysł się spodobały, również nie nawiązano ze mną współpracy. Kilka wydawnictw odpowiedziało, kiedy książka już znajdowała się na rynku.Wydawanie książek własnym sumptem jest na pewno bardziej opłacalne. „Tradycyjne” wydawnictwa potrafią za sprzedany egzemplarz zaproponować autorowi około 2 PLN.W Poligrafie dostaję 75% z połowy ceny okładkowej. Dużym plusem jest to, że cały nakład stanowi moją własność i jeśli sprzedam książkę sama, nie muszę z nikim dzielić się zyskiem. Warto jeszcze wspomnieć, że zachowuję prawa autorskie.Muszę jednak ostrzec przed nieuczciwymi wydawnictwami, które świadczą usługi podobnedo Poligrafa. Zdarza się, że koszt wydania książki bywa dwa razy wyższy, niż ten, który poniosłam, przy czym zabierają prawa autorskie, a dochód ze sprzedaży jest wiele niższy.
Fragment o piniondzach pogrubiony, wow. Pochylmy się nad tą wypowiedzią - tak, jak mówiłam, autorka została odrzucona przez niedobre wydawnictwa. Ciekawi mnie ten fragment o kilku odpowiedziach, kiedy książka już była wydana... znaczy co? Nie poczekała Pani standardowego pół roku czy jak? Jakie wydawnictwo odzywa się później? Powątpiewam, ogólnie mówiąc.
Ale to nieważne, ważne są koszta. Widzę tu pewne przekłamanie. Z tego, co wiem (no ale tylko czytałam, mogę się mylić, choć wątpię, aby istniała światowa zmowa wśród autorów na ten temat), tradycyjne wydawnictwa oferują zaliczkę i dopiero kiedy zostanie ona, powiedzmy, spłacona z dochodów ze sprzedaży, autor otrzymuje te swoje dwa złote za egzemplarz. Załóżmy hipotetycznie dwie rzeczy: autor w wydawnictwie tradycyjnym otrzymał dwa tysiące zaliczki, a autorka sprzedaje swoją książkę za 30 złotych. Połowa to 15, oczywiście. 75% z 15 złotych to 11,25. To więcej niż dwa, jakby ktoś nie wiedział. Autorka musi sprzedać raptem 178 książek, żeby zarobić dwa tysiące, które oferuje wydawnictwo tradycyjne. Czysty zysk?
Ale to nieważne, ważne są koszta. Widzę tu pewne przekłamanie. Z tego, co wiem (no ale tylko czytałam, mogę się mylić, choć wątpię, aby istniała światowa zmowa wśród autorów na ten temat), tradycyjne wydawnictwa oferują zaliczkę i dopiero kiedy zostanie ona, powiedzmy, spłacona z dochodów ze sprzedaży, autor otrzymuje te swoje dwa złote za egzemplarz. Załóżmy hipotetycznie dwie rzeczy: autor w wydawnictwie tradycyjnym otrzymał dwa tysiące zaliczki, a autorka sprzedaje swoją książkę za 30 złotych. Połowa to 15, oczywiście. 75% z 15 złotych to 11,25. To więcej niż dwa, jakby ktoś nie wiedział. Autorka musi sprzedać raptem 178 książek, żeby zarobić dwa tysiące, które oferuje wydawnictwo tradycyjne. Czysty zysk?
Nie do końca, bo autorka zapłaciła kilka tysięcy za wydanie książki. Nie dysponuję dokładnymi danymi, a nawet nie chcę się w to tak zagłębiać, więc nie będę się mądrzyć, ale biorąc pod uwagę, że trzeba z tych pieniędzy opłacić korektę, redakcję, druk, skład, okładkę i cały ten majdan, a przy okazji Poligraf musi zarobić (i to pewnie niemało, po co ma sobie żałować), to będzie to grubo ponad dwa tysiące. Mam dla pani smutną wiadomość, Pani Moniko, co do tej całej opłacalności. No ale nie wiem, ile Pani sprzedała książek. Czy wyszło na plus czy tylko całkiem nieźle?
Fajnie, że cały nakład jest Pani własnością, ale gdyby wydrukowała sobie Pani książki sama, to nie musiałaby przy okazji opłacać działalności wydawnictwa. Zaoszczędzone pieniądze, nakład jest Pani i jeszcze prawa autorskie też (o tym zaraz). A dodatkowo może Pani kontrolować, kto dokładnie z Panią pracuje, kto książkę poprawia, kto składa i kto redaguje. Kto zrobi okładkę i jak ona będzie wyglądać. I nikt inny nie będzie w to wtykał nosa. Utopia, normalnie.
Ale to nie wszystko, co mnie zainteresowało w tej wypowiedzi. Ostrzeżenie brzmi bardzo ciekawie, tyle że... prawo autorskie jest niezbywalne. Nikt nie ma prawa ani w ogóle możliwości go Pani ukraść. Może chodzić o prawo autorskie majątkowe, to tak, można je przekazać, ale hej - jak to ukraść? Ktoś musiał tę umowę podpisać, a przy okazji - wyrazić zgodę. Jaka kradzież? Ktoś do czegoś kogoś zmusił? Chętnie poczytam, proszę o źródła. I najlepiej proszę się do sądu udać, bo to poważna sprawa może być.
Kurczę, jeszcze mnie ten Poligraf nie przekonał. Cienko widzę te moje kokosy. Bo, na ten przykład, jest taka o strona Rozpisani, gdzie można sobie zamówić konkretne usługi, jeśli ktoś boi się poszukać na własną rękę, a przy okazji oferują też - TADARARA - dystrybucję! Pani Monika powiedziała, że to nieosiągalne dla zwykłego człowieka - jak widać, da się. Nie twierdzę, że Rozpisani są bez wad i krystaliczni (a nawet nie ośmielę się zasugerować), ale jeśli szukałabym pomocy, to tam, a nie w pseudowydawnictwie, gdzie ktoś machnie mi okładkę w Paincie, da książkę do korekty sąsiadce i uzna, że jest ok. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że jedna osoba robi tam wszystko.
Oni nie muszą się przykładać do procesu wydawniczego. Nie dostają pieniędzy za to, jak się książka sprzeda. Nie na tym im zależy. Dlaczego więc mieliby zatrudniać profesjonalistów i rzetelnie wykonywać swoją pracę? Z przyzwoitości? No, chciałabym w to wierzyć. Choć płaci się za konkretną usługę, to podstawowe założenie zastaje spełnione - można cię gdzieśtam kupić. Kto by się rozdrabniał? Być może Poligraf faktycznie zatrudnia najlepszych ludzi w kraju (no, raczej nie grafików), w co ciężko mi uwierzyć, ale może tak być. Mam problem z czymś innym - Panie Poligrafie, obiecał mi Pan sławę i piniondze. Miałam spać na złocie. A z tego, co widzę, to na tym złocie śpi tylko Pan.
Nie ma ryzyka - Poligraf przekonał dziewczynę z Wattpada. Zapłaciła. Na tym ryzyko się skończyło, bo wpłata zaksięgowana. Gratulacje, proszę Pana Poligrafa. Szkoda mi tylko tej dziewczyny, bo może gdyby ćwiczyła jeszcze trochę, doczekałaby się debiutu, na który każdy pisarz zasługuje.
Na Poligrafie ta praktyka się nie kończy - są gorsze oficyny i po raz drugi w tym temacie polecam wam Pawła Pollaka - o, ten post. Świetnie zgłębia sprawę, polecam bardzo, bardzo mocno, jak śledzicie mnie dłużej, to pewnie nawet już go czytaliście.
Ale nie po to tutaj piszę, żeby ośmieszyć Poligraf czy może kilka innych oficyn przed garstką moich czytelników. Nie. Wybrałam tę firmę niemal losowo, tylko dlatego że faktycznie ta dziewczyna wydała się w Poligrafie. Piszę ten post po to, żeby otworzyć wam oczy, bo może, jak moja znajoma, macie je jeszcze zamknięte. Ludzie już się przyzwyczaili do myśli, że e-booka może sobie złożyć każdy. Niektórzy wiedzą nawet, że każdy może wystąpić o przyznanie numeru ISBN (dostajesz od razu 10! za darmo! medżik). Ale jak całym sercem popieram self-publishing, tak muszę powiedzieć wprost: wydrukować też można wszystko. I temu wszystkiemu można nadać numer ISBN. I biblioteka narodowa będzie to cudo przechowywać. Więc, umówmy się raz na zawsze, książka, nawet papierowa książka to żaden prestiż. A jej wydanie to niekoniecznie sukces - czasem to po prostu gruby portfel.
________________Kurczę, jeszcze mnie ten Poligraf nie przekonał. Cienko widzę te moje kokosy. Bo, na ten przykład, jest taka o strona Rozpisani, gdzie można sobie zamówić konkretne usługi, jeśli ktoś boi się poszukać na własną rękę, a przy okazji oferują też - TADARARA - dystrybucję! Pani Monika powiedziała, że to nieosiągalne dla zwykłego człowieka - jak widać, da się. Nie twierdzę, że Rozpisani są bez wad i krystaliczni (a nawet nie ośmielę się zasugerować), ale jeśli szukałabym pomocy, to tam, a nie w pseudowydawnictwie, gdzie ktoś machnie mi okładkę w Paincie, da książkę do korekty sąsiadce i uzna, że jest ok. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że jedna osoba robi tam wszystko.
Oni nie muszą się przykładać do procesu wydawniczego. Nie dostają pieniędzy za to, jak się książka sprzeda. Nie na tym im zależy. Dlaczego więc mieliby zatrudniać profesjonalistów i rzetelnie wykonywać swoją pracę? Z przyzwoitości? No, chciałabym w to wierzyć. Choć płaci się za konkretną usługę, to podstawowe założenie zastaje spełnione - można cię gdzieśtam kupić. Kto by się rozdrabniał? Być może Poligraf faktycznie zatrudnia najlepszych ludzi w kraju (no, raczej nie grafików), w co ciężko mi uwierzyć, ale może tak być. Mam problem z czymś innym - Panie Poligrafie, obiecał mi Pan sławę i piniondze. Miałam spać na złocie. A z tego, co widzę, to na tym złocie śpi tylko Pan.
Nie ma ryzyka - Poligraf przekonał dziewczynę z Wattpada. Zapłaciła. Na tym ryzyko się skończyło, bo wpłata zaksięgowana. Gratulacje, proszę Pana Poligrafa. Szkoda mi tylko tej dziewczyny, bo może gdyby ćwiczyła jeszcze trochę, doczekałaby się debiutu, na który każdy pisarz zasługuje.
Na Poligrafie ta praktyka się nie kończy - są gorsze oficyny i po raz drugi w tym temacie polecam wam Pawła Pollaka - o, ten post. Świetnie zgłębia sprawę, polecam bardzo, bardzo mocno, jak śledzicie mnie dłużej, to pewnie nawet już go czytaliście.
Ale nie po to tutaj piszę, żeby ośmieszyć Poligraf czy może kilka innych oficyn przed garstką moich czytelników. Nie. Wybrałam tę firmę niemal losowo, tylko dlatego że faktycznie ta dziewczyna wydała się w Poligrafie. Piszę ten post po to, żeby otworzyć wam oczy, bo może, jak moja znajoma, macie je jeszcze zamknięte. Ludzie już się przyzwyczaili do myśli, że e-booka może sobie złożyć każdy. Niektórzy wiedzą nawet, że każdy może wystąpić o przyznanie numeru ISBN (dostajesz od razu 10! za darmo! medżik). Ale jak całym sercem popieram self-publishing, tak muszę powiedzieć wprost: wydrukować też można wszystko. I temu wszystkiemu można nadać numer ISBN. I biblioteka narodowa będzie to cudo przechowywać. Więc, umówmy się raz na zawsze, książka, nawet papierowa książka to żaden prestiż. A jej wydanie to niekoniecznie sukces - czasem to po prostu gruby portfel.
zdjęcie: kaboompics.com
PS: Aż zdecydowałam się na tylko jedno zdjęcie. Tak bardzo smuci mnie ten temat, że szkoda mi na to ładnych zdjęć.
PPS: Jeśli sądzisz, że warto, to proszę cię - udostępnij ten post. Będę wdzięczna. I może kilka innych osób też.
PPPS: W piątek idę do Empiku na poszukiwanie książek Poligrafu. Zdam raport na Facebooku, więc możesz dać lajka, bo może się pozytywnie zaskoczymy.
24 komentarze